Redakcja - Na Straży - Wędrówka - The Herald - Księgarnia i Czytelnia - Biblia Gdańska - Strona główna - Szukaj


powrót wersja do druku

Wędrówka za Panem

Numer 4 - 2001


Spis treści

Bóg Wszechwiedzący
Cel życia człowieka
Kilka spostrzeżeń w Izraelu
Świat wrogiem dla chrześcijanina
Przyjeżdżają tu aby płakać
Pozdrowienia z Indii
Miłość
Wędrówka - najmłodszym
powrót wersja do druku

 

 



Przyjeżdżają tu aby płakać

Czyli moje podróże z "Marszem Żywych"

Co dwa lata około pięć tysięcy nastolatków spod znaku gwiazdy Dawida przyjeżdża, czasem z daleka, by przez tydzień podróżować po Polsce. Wiąże się to z ogromnym wysiłkiem organizacyjnym i finansowym. Ci, którzy byli kiedykolwiek zaangażowani w organizację konwencji, mogą sobie wyobrazić skalę tego przedsięwzięcia i potrzebny nakład pracy. To tak, jakbyzorganizować konwencję międzynarodową, wynająć setki autokarów, tysiące miejsc noclegowych i wyruszyć w Polskę. Dlaczego rodzice tych młodych ludzi oraz organizacje żydowskie, a nawet izraelskie ministerstwo edukacji, skłonni są poświęcić temu tyle pieniędzy i wysiłku?
     Przylatują z różnych krajów: Izraela, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Brazylii, Rosji, Francji.... Podzieleni są na grupy. W grupie zawsze są opiekunowie, wychowawcy, przewodnik, czasem rabin, i jedna starsza osoba. Te starsze osoby, to ci, którzy byli tu w czasie wojny. Opowiadają swoim młodszym braciom o tamtych czasach. Słyszałem kilka tych historii. Pan Mordochaj, który ukrywał się na Białostocczyźnie mówi, że najważniejsze to mieć polski wygląd i mówić bez akcentu. Potem trzeba tylko liczyć na łut szczęścia, że nikt cię nie wyda. Starsza pani, jedna z bliźniąt doktora Mengele, opowiada o eksperymentach, których obiektem była ona i jej siostra. Wesoły pan, przedstawiający się jako Janek, na płaszowskim wzgórzu ścisza głos, bo nie może zapomnieć dziewczyny, którą właśnie tu esesmani dla uciechy nabili na pal i nie chcieli jej dobić.
     Autobusy z żydowską młodzieżą zatrzymają się w różnych, bardziej i mniej oczywistych miejscach. Tam, gdzie przez długie lata kwitła i tętniła życiem kultura i tradycja żydowska - na krakowskim Kazimierzu, w Yeshiwa w Lublinie, przed synagogą w Łańcucie. Zatrzymują się także w miejscach, gdzie kultura ta wraz z ludźmi była zagazowywana, rozstrzeliwana, głodzona na śmierć - to Majdanek, Treblinka, getto w Warszawie i Krakowie. Ci młodzi ludzie przyjeżdżają tu, by zobaczyć na własne oczy to, o czym uczą ich na lekcjach historii i o czym opowiadają ich dziadkowie. Przyjeżdżają, by stanąć w pięknych, majestatycznych, starych synagogach, i aby poczuć przejmujący chłód komory gazowej. A kiedy już tu przyjadą, wśród tych stert oświęcimskich butów, walizek, szczoteczek do zębów zaczynają płakać. Ci krzykliwi, ekstrawagancko ubrani młodzi ludzie zaczynają płakać rzewnymi łzami i tulić się do siebie w jakimś niepohamowanym żalu. Przyjeżdżają tu, aby płakać. Ta podróż stawia przed nimi zadanie - zobowiązanie, które muszą wypełnić: oni winni pamiętać. Pamiętać o historii swojego narodu. Pamiętać o Morzu Czerwonym, i o obozie w Bełżcu.
     Centralnym punktem tego tygodnia jest marsz. Milczące przejście pięciu tysięcy młodych Żydów z Oświęcimia do Brzezinki. Jest to marsz zwycięstwa, marsz nadziei, marsz pokolenia, którego miało nie być. Jest to Marsz Żywych.

Kilka dni temu wróciłem z "Marszu Żywych"

     imprezy, o której pisałem wam wcześniej. Przez tydzień podróżowałem z moją izraelską grupką. Wrażeń jest - jak zwykle - dużo i różnych. Tym razem miałem młodzież ze szkoły rolniczej . Wiedziałem wcześniej, że jest to grupa tzw. niereligijna. Grupy takie są zazwyczaj mniej uciążliwe, jako że nie sprawiają kłopotów z superkoszernością posiłków, a noszenie plecaka w sabat nie stanowi problemu. Zwykle słowo "niereligijny" w odniesieniu do współczesnego Izraelity, to etykieta oznaczająca osobę, która nie trzyma się obsesyjnie wszystkich zwyczajowych przepisów judaizmu. Osoby takie przeważnie uznają w swym sercu wielkiego JESTEM, ale nie są skłonne praktykować wszystkie przepisy swej narodowej religii. Tym razem jednak "niereligijność" moich podopiecznych nieco mnie zaskoczyła. Na szabbatowym nabożeństwie w synagodze wyraźnie było widać, że większość z nich zupełnie nie orientuje się w przebiegu zebrania, a książka z modlitwami stanowi dla nich zupełne novum. Mało tego, chłopak koło którego siedziałem, skądinąd bardzo miły i sympatyczny, nie ukrywał swego dystansu do całej uroczystości wraz z dziwacznymi tekstami w starodawnym i niezrozumiałym hebrajskim.
Wszystko to sprawiło, że w naszych rozmowach musiałem zająć stanowisko inne, niż zwykle. Kiedy indziej zwracałem uwagę, czy aby w gąszczu szczegółowych i drobiazgowych przepisów nie gubi sie istota prawa i jego właściwy duch. Starałem się iść tropem r
ozumowania Pana Jezusa i szukać w prawie nie "uświęcającego" rytuału, lecz istoty Bożych wskazówek. Tym razem jednak musiałem przejść trochę "na drugą stronę". Zachęcałem ich do przestrzegania niektórych zwyczajów. Szabbat to Szabbat i potraktowanie go wyłącznie jako dzień ustawowo wolny od pracy jest chyba odejściem od jednego ze słów, wyrytych placem Bożym na tablicach kamiennych (dotyczy to także nas). Nie wypowiadałem się też z uznaniem dla niekoszerności w ich jedzeniu. Pomyślałem sobie, że człowiekowi potrzebne są pewne sposoby okazywania swej religijności, przywiązania do swojego Boga. Jedną z tych metod jest dobieranie sobie jedzenia i świadome wstrzymywanie się do pokarmów określonego typu. Ciekawe jest, że Pan Bóg tak skonstruował niektóre przepisy dane Żydom, aby musieli oni przypominać sobie o przymierzu z Najwyższym w trakcie wykonywania swoich codziennych czynności. O znakach przymierza przypominali sobie, wykonując tak fizjologiczne czynności, jak jedzenie, czy nawet sikanie (u mężczyzn oczywiście). Pomyślałem, że wprawdzie nie kala ani nie zbawia człowieka to, co wchodzi do jego ust, ale człowiek może okazać swoją wiarę i przekonania przez świadome ułożenie swojego jadłospisu. Zresztą, z tym rozumowaniem zgodziłby się pewnie apostał Paweł. Napisał przecież: "Kto przestrzega dnia, dla Pana przestrzega; kto je, dla Pana je, dziękuje bowiem Bogu; a kto nie je, dla Pana nie je, i dziękuje Bogu". Wydaje mi się, że gdyby ci młodzi ludzie, zamawiając big mac 'a w "Mc' Donaldzie", pomyśleli choć na chwilę o Tym, który przyprowadził ich dziadów do ich dawnej ziemi, nie byłoby to wcale złe.
     Ci młodzi Izraelici to dobrzy i wrażliwi ludzie. Dlatego chciałem z nimi rozmawiać. Chciałbym, aby potrafili odróżniać małostkowe "przepisiki", tworzone przez nadętych bufonów w szatach z długimi frędzlami, od prawdziwych wskazówek, danych przez Tego, który mieszka wysoko. Sądzę też, że przez myślenie o tych wskazówkach i analizowanie ich swoim sercem można lepiej poznać Najwyższego.

Główna część tekstu pochodzi ze spotkań internetowych Patmos ([email protected]

powrót do góry wersja do druku